Pheidole megacephala |Dzień: 1-180 (wpis archiwalny z 19.11.2016)
======================================================
Status kolonii: Przyrost - Zatrzymanie rozwoju - Na wolności.
Królowa: Kolonia pierwsza liczyła 6 królowych / Kolonia druga liczyła 2 królowe.
Potomstwo: Duża ilość jajek, larw i poczwarek / Startowa liczebność kolonii ok. 400 robotnic.
Temperatura/wilgotność: 24-26°C / (Brak danych).
Formikarium: 2x probówka 'krok pierwszy', gniazdo akrylowe 30x20 cm, arena 30x20 cm.
Pokarm: Muszki owocówki (Drosophila hydei), świerszcze małe (prawdopodobnie Gryllus bimaculatus), świerszcze duże (Gryllodes sigillatus), nasiona konopii, rozwodniony miód.
======================================================
Życiorys kolonii tego gatunku będzie krótki, choć dość przebojowy, i zawrze się w jednym wpisie. Mrówki dotarły do mnie dnia 16 marca 2016. Paczka zawierała dwie kolonie umieszczone w probówkach, gdzie na każdą przypadały trzy królowe, dość duża liczba robotnic (łącznie ok. 300-400) i potomstwo w różnych stadiach rozwoju. Niedługo obie probówki trafiły na wspólną arenę, ułożone równolegle do siebie. Robotnice przy kontakcie nie wykazywały żadnych oznak agresji. Bez wątpienia pochodziły z jednej dużej kolonii, więc od razu zaczęły działać jak jedno gniazdo. Królowe później od czasu do czasu przemieszczały się pomiędzy probówkami i pomieszkiwały w różnych konfiguracjach. Zaraz po udostępnieniu areny, Pheidole wyszły na nią w większej liczbie, żeby zorientować się w sytuacji. Niektóre robotnice (zakładam, że starsze) znosiły inne z powrotem do probówki. Najwyraźniej akurat one nie miały prawa do zwiedzania. Gdy mrówki już się w miarę oswoiły z nowym miejscem, liczebność na wybiegu znacznie się zmniejszyła. I taki stan utrzymywał się przez mniej więcej dwa - trzy pierwsze tygodnie. Po prostu ograniczały patrolowanie areny do minimum, kręciło się na niej kilka robotnic. Pierwszy pokarm stanowiły muszki owocówki serwowane zamiennie z maleńkimi świerszczami, a dodatkowo rozwodniony miód. Jak na Pheidole przystało, mrówki szybko rekrutowały swoje siostry do podanego pokarmu. Maleńkie muszki i świerszcze były zabierane do gniazda. W przypadku dużych świerszczy, które zacząłem niedługo podawać, gdyż kolonia potrafiła zjadać ich ok. 7 dziennie, mrówki nie próbowały tego robić. Zapewne było to po prostu spowodowane bliskością gniazda, i w ich ocenie nie trzeba było obawiać się konkurencji mogącej podebrać łup. Pokarm był więc rozdrabniany na miejscu, w czym bardzo pomagały robotnice major, które przybywały bardzo licznie. Jeśli chodzi o pokarm energetyczny, to mrówki bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły ( choć mając dość sporą wiedzę na ich temat, częściowo się tego spodziewałem). Zainteresowanie miodem po prostu było ogromne. Jest to sytuacja odwrotna do tej, kiedy obserwujemy P. pallidula. Pierwszy raz widziałem Pheidole, które setkami pobierają miód, a wymiana robotnic na szlaku rekrutacyjnym się nie kończy. Przestawały dopiero wtedy, gdy cała porcja została zjedzona, albo robotnice nie miały już miejsca w swoich żołądkach społecznych. Wystarczyły jednak dwa dni przerwy, a do nowo podanego miodu znów maszerowały hordy 'afrykańskich wielkogłowych mrówek'. Nigdy się to nie zmieniło. Tacki z miodem nie były zasypywane piaskiem, co było kolejnym plusem. Co najwyżej trafiło tam kilka ziarenek od jakiejś nadgorliwej robotnicy.
Po tych pierwszych tygodniach ostrożnej egzystencji, aktywność na arenie zaczęła gwałtownie wzrastać. P. megacephala zaczęły pokazywać swoje prawdziwe oblicze. Zapewne było to skutkiem całkowitego oswojenia się z nowym miejscem, jak i przyrostem liczebności. Arena nieustannie była wypełniona robotnicami przeczesującymi każdy kąt. Dziesiątki, setki. Sprzątanie na wybiegu stało się niemożliwe (wtedy jeszcze nie stosowałem fluonu, jedynie pokrywę). Mrówki bardzo sprawnie rekrutowały się do pokarmu tworząc niekiedy nawet trzy równoległe szlaki feromonowe, w rezultacie dając trzy kolumny robotnic. Co najbardziej ciekawe, i od razu rzucało się w oczy, mrówki tworzyły szlaki rekrutacyjne nie tylko do źródeł pokarmu, ale także do innych miejsc, ze znanych głównie im powodów. Jednym z takich przypadków są wyprawy do kratki wentylacyjnej z zamiarem zapewne przegryzienia się, albo do zatyczki w pokrywie mrowkoyadowej areny. Już na samym początku zauważyłem, że zadzieranie z nimi nie jest wskazane. Kiedyś uchyliłem lekko pokrywę wybiegu, przesuwając odrobinę, bodaj z zamiarem zabrania pustej tacki na miód. Na wierzchołku ściany była już robotnica, więc musiałem ją przepędzić szturchając, żeby móc z powrotem zasunąć pokrywę. Robotnica po kontakcie z moim palcem szybko zbiegła na dno areny, gdzie krzątały się oczywiście jej siostry. Po kilku sekundach (ledwo zdążyłem zasunąć wieko) zobaczyłem nacierającą kolumnę kilkudziesięciu zrekrutowanych mrówek, podążających dokładnie ścieżką wyznaczoną przez przepędzoną robotnicę, gotowych stawić mi czoło. Pokazuje to, jak bardzo zorganizowany jest ten gatunek, i że potrafi szybko reagować na sytuację. Oczywiście podobnego typu zajścia powtarzały się, więc nie był to przypadek, czy zbieg okoliczności. Sprawna rekrutacja, to ich drugie imię. Nie tylko z udziałem śladów zapachowych na podłożu. Na przykład, gdy robotnica znajdzie pokarm, to w pierwszej kolejności używa feromonów alarmowych, które wychwytywane są przez inne robotnice znajdujące sie na arenie. Działa to nawet z odległości kilku ładnych centymetrów, co przy dwumilimetrowym owadzie jest niezłym wynikiem. Robotnice znajdujące się w zasięgu natychmiast przybierają bardziej pionową postawę ciała, unoszą głowę i wyciągają w górę wyprostowane czułki, by po chwili energicznie biec w kierunku źródła alarmu.
Na tym etapie hodowli kolonia radziła sobie świetnie i bez przeszkód się rozwijała. Później dostawiłem trzecią probówkę. Potomstwa była dosłownie masa. Taki stan rzeczy nie miał jednak trwać długo. Pewnego dnia zważyłem królową biegającą po arenie. Poruszała się bardzo energicznie i nie zatrzymywała ani na chwilę. Grupa robotnic podążała za nią, a niektóre z nich próbowały ją zatrzymać. Pomyślałem wtedy, że może coś z nią nie tak i przyda się jej 'reset' w lodówce. Po czasowym schłodzeniu podrzuciłem królową pod probówkę. Robotnice znów ją otoczyły i zaczęły trzymać. Zareagowały agresywniej niż przedtem i ostatecznie uśmierciły. Wtedy jeszcze miałem prawo myśleć, że przyczyniłem się do jej śmierci, bo być może pozbawiłem królową wspólnego zapachu. Późniejsze wydarzenia nie pozostawiały już wątpliwości...
Ich ideały zostały zmienione, ich dusze skażone i przeszli na Ciemną Stronę. ― Mistrz Zhar Lestin
Niedługo po pierwszym incydencie, mrówki osaczyły i zabiły drugą królową, tym razem już w akrylu, do którego zostały przeprowadzone w międzyczasie. Trzecią królową spotkał taki sam los. Ewidentnie rozpoczęła się redukcja nadliczbowych królowych. Tak więc z sześciu pozostały trzy. Miałem nadzieję, że na tym się zakończy, i tak się wprawdzie stało, lecz pojawiła się druga przeszkoda. Przyrost praktycznie się zastopował. Z gór potomstwa, które zostały przeniesione z probówek wykluły się robotnice, znacznie zapełniając akryl. Jednak nowego potomstwa było jak na lekarstwo. Od czasu do czasu trafiło się kilka jajeczek, ale trudno było dopatrzeć się zachowania ciągłości jaja-larwy-poczwarki. Obecność jednego stadium rozwojowego, to brak innych. Taki stan utrzymywał się nieprzerwanie, aż robotnice pomału zaczęły się wykruszać, a gniazdo pustoszało. Trzeci problem był już nie do naprawienia - zdechła pierwsza z trzech królowych. Raczej z przyczyn naturalnych, a nie w wyniku eliminacji. Druga też niedługo zaczęła słabnąć i słaniać się na nogach. Pozostała ostatnia - jeszcze żwawa, choć przypuszczalnie jej dni również były policzone (urok odławianych kolonii gatunków inwazyjnych). Wtedy zapadła decyzja o wypuszczeniu mrówek na wolność, aby tam doczekały końca swych dni. Lepsza w moim odczuciu była dla nich śmierć wraz z nadejściem zimowych mrozów, niż powolne wymieranie całej kolonii, robotnica po robotnicy. Poza tym chciałem sprawdzić, jak sobie tam poradzą.
Kolonia została wypuszczona w spokojnym miejscu 13 września 2016, pod mocno osadzoną deską, gdzie dodatkowo wydrążyłem otwór w ziemi. Mrówki zaczęły chować się w zagłębieniu, jednocześnie duża ich część zaczęła patrolować spory obszar terenu. Około pół metra od nich znajdowało się gniazdo Myrmica. Tych samych, które jeszcze kilka dni temu szturmowały z powodzeniem gniazdo L. niger. Nieuniknionym był więc mały konflikt. Z jednej strony dopiero co rzucone na nieznany sobie teren P. megacephala, a z drugiej dość agresywne Myrmica, które nie znają Pheidole. Oczywiście na niekorzyść wścieklic przemawiał fakt, że są oportunistami, więc i niespecjalnie radzić sobie będą w otwartym konflikcie. Nie tak działa ten typ mrówek. Nie było jednak innego miejsca na osiedlenie kolonii. Rezultat tego spotkania był taki, że Myrmica potrafiły atakować osamotnione robotnice Pheidole, traktując je chyba bardziej jak zwykły łup, niż konkurencyjny gatunek mrówki. Pheidole nie atakowały każdej napotkanej robotnicy. Przynajmniej w niektórych obszarach, i potrafiły przechodzić obok zajęte przeczesywaniem terenu. Co nie znaczy, że obustronnych walk nie było. Pheidole w kilka minut po wypuszczeniu zaczęły znosić kolejne robotnice wścieklic. Następnie utworzyły szlak do ich gniazda, i tam rozgrywała się cała batalia. Robotnic Myrmica było dużo, ale w końcu schowały się w gnieździe. A Pheidole? W większości wróciły w okolice miejsca, gdzie zostały wypuszczone. W ciągu kilku następnych dni przeprowadziły się w inne miejsce, pod wylewkę betonową. Nadal pół metra od gniazda Myrmica, ale z drugiej strony. Nie wszczynały już konfliktów. A przynajmniej tego nie widziałem. Na bieżąco karmiłem je miodem i owadami. Nawet przy temperaturze 7°C można je było jeszcze zobaczyć. Na tym obserwacja tej kolonii zakończyła się.
Oprócz powyższej kolonii miałem jeszcze drugą - mniejszą, składającą się z dwóch królowych, ponad setki robotnic i potomstwa praktycznie tylko królewskiego. Jej historia wcale nie jest dłuższa, bo zakończyła się w podobnym czasie naturalną śmiercią obydwu królowych. Pierwotnym zamiarem było połączenie ich z kolonią większą, jednak mrówki okazały się niekompatybilne - wykazywały agresję wobec siebie. Być może winę za to ponosi probówka, która nie dość, że zawierała w sobie masę kamieni i błota, to jeszcze była mocno podtopiona. Być może mrówki utraciły tym sposobem zapach (zmył się, co u Pheidole przychodzi bardzo łatwo, patrząc po P. pallidula), albo pochodziły z konkurencyjnych kolonii. Pierwsze co postanowiłem zrobić, to przeprowadzka do czystej probówki. Z racji tego, że wszystko wewnątrz przylepione do wody i błota, trzeba było użyć konkretniejszej metody - przeprowadzka siłowa i ręczne odklejanie dobytku od wnętrza probówki. Kolonię wysypałem na małą arenę razem z częścią potomstwa. Próbówkę zabrałem i zacząłem realizować odklejanie ich dobytku, a następnie dawać na arenę. Szanse uratowania zalanego potomstwa pewnie były niewielkie, ale można było spróbować. Kolonia przeczesuje arenę, cześć robotnic skupia się na otaczaniu królowych, a inne spacerują po biurku, gdyż arena była otwarta. Nie widziałem potrzeby zamykania. Nie przerażają mnie mrówki biegające wolno. Doszło więc do zabawnej sytuacji. Pozostawiłem na moment Pheidole w takim stanie i odwróciłem się do Atta, żeby coś tam przy nich zrobić. Jakąś drobnostkę, która zajmie kilkanaście sekund. Skończyłem, odwracam się, a pół kolonii Pheidole (w tym jedna królowa) pomieszkuje już pod moją podkładką pod mysz. Imponująco szybko. Uniosłem więc podkładkę, a mrówki zabrały dobytek i pomaszerowały z powrotem na arenę. Oddałem im starą, ale już osuszona probówkę, do której szybko wróciły. Później przeprowadziłem do czystej. Wystarczyło, że była zaciemniona. Sekundy później już ją zajmowały. Potomstwo królewskie się zmarnowało, larw robotnic brak, więc pomyślałem, że pewnie zanim pojawi się nowa partia robotnic, to zostaną same królowe. Stało się jednak inaczej. Wystarczyło około półtorej miesiąca, a probówka zapełniła się górami potomstwa. Robotnic przybywało, ale w końcu pierwsza królowa zaczęła słabnąć, a później i druga.
W ramach podsumowania całej przygody z P. megacephala powiem, że cieszę się, że udało mi się je w końcu zdobyć. Może nie była to długa hodowla, ale mnie zadowala w zupełności. Nawet kolonia upchana po kilkunastu akrylach nie pokaże nic nowego na maleńkiej arenie. Aby móc podziwiać prawdziwy potencjał tego gatunku, potrzeba obserwacji w ich naturalnym środowisku.
======================================================
Robotnice.
Kolonia w probówkach dnia 1 maja 2016.
Kolonia w akrylu już bez potomstwa dnia 4 lipca 2016.
Przeprowadzka do gniazda akrylowego 1 maja 2016: [Wideo ]
Karmienie białkiem jeszcze niewielkiej kolonii: [Wideo ]
Kolonia w gnieździe akrylowym dnia 14 maja 2016: [Wideo]
Rekrutacja do kratki wentylacyjnej: [Wideo]
Rekrutacja do otworu w pokrywie areny: [Wideo]
Transport muchy: [Wideo]
Na szlaku zapachowym: [Wideo]
Furażerowanie: [Wideo]
Ucieczka z areny: [Wideo]
======================================================
[Chcę zadać pytanie]
======================================================
Status kolonii: Przyrost - Zatrzymanie rozwoju - Na wolności.
Królowa: Kolonia pierwsza liczyła 6 królowych / Kolonia druga liczyła 2 królowe.
Potomstwo: Duża ilość jajek, larw i poczwarek / Startowa liczebność kolonii ok. 400 robotnic.
Temperatura/wilgotność: 24-26°C / (Brak danych).
Formikarium: 2x probówka 'krok pierwszy', gniazdo akrylowe 30x20 cm, arena 30x20 cm.
Pokarm: Muszki owocówki (Drosophila hydei), świerszcze małe (prawdopodobnie Gryllus bimaculatus), świerszcze duże (Gryllodes sigillatus), nasiona konopii, rozwodniony miód.
======================================================
Życiorys kolonii tego gatunku będzie krótki, choć dość przebojowy, i zawrze się w jednym wpisie. Mrówki dotarły do mnie dnia 16 marca 2016. Paczka zawierała dwie kolonie umieszczone w probówkach, gdzie na każdą przypadały trzy królowe, dość duża liczba robotnic (łącznie ok. 300-400) i potomstwo w różnych stadiach rozwoju. Niedługo obie probówki trafiły na wspólną arenę, ułożone równolegle do siebie. Robotnice przy kontakcie nie wykazywały żadnych oznak agresji. Bez wątpienia pochodziły z jednej dużej kolonii, więc od razu zaczęły działać jak jedno gniazdo. Królowe później od czasu do czasu przemieszczały się pomiędzy probówkami i pomieszkiwały w różnych konfiguracjach. Zaraz po udostępnieniu areny, Pheidole wyszły na nią w większej liczbie, żeby zorientować się w sytuacji. Niektóre robotnice (zakładam, że starsze) znosiły inne z powrotem do probówki. Najwyraźniej akurat one nie miały prawa do zwiedzania. Gdy mrówki już się w miarę oswoiły z nowym miejscem, liczebność na wybiegu znacznie się zmniejszyła. I taki stan utrzymywał się przez mniej więcej dwa - trzy pierwsze tygodnie. Po prostu ograniczały patrolowanie areny do minimum, kręciło się na niej kilka robotnic. Pierwszy pokarm stanowiły muszki owocówki serwowane zamiennie z maleńkimi świerszczami, a dodatkowo rozwodniony miód. Jak na Pheidole przystało, mrówki szybko rekrutowały swoje siostry do podanego pokarmu. Maleńkie muszki i świerszcze były zabierane do gniazda. W przypadku dużych świerszczy, które zacząłem niedługo podawać, gdyż kolonia potrafiła zjadać ich ok. 7 dziennie, mrówki nie próbowały tego robić. Zapewne było to po prostu spowodowane bliskością gniazda, i w ich ocenie nie trzeba było obawiać się konkurencji mogącej podebrać łup. Pokarm był więc rozdrabniany na miejscu, w czym bardzo pomagały robotnice major, które przybywały bardzo licznie. Jeśli chodzi o pokarm energetyczny, to mrówki bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły ( choć mając dość sporą wiedzę na ich temat, częściowo się tego spodziewałem). Zainteresowanie miodem po prostu było ogromne. Jest to sytuacja odwrotna do tej, kiedy obserwujemy P. pallidula. Pierwszy raz widziałem Pheidole, które setkami pobierają miód, a wymiana robotnic na szlaku rekrutacyjnym się nie kończy. Przestawały dopiero wtedy, gdy cała porcja została zjedzona, albo robotnice nie miały już miejsca w swoich żołądkach społecznych. Wystarczyły jednak dwa dni przerwy, a do nowo podanego miodu znów maszerowały hordy 'afrykańskich wielkogłowych mrówek'. Nigdy się to nie zmieniło. Tacki z miodem nie były zasypywane piaskiem, co było kolejnym plusem. Co najwyżej trafiło tam kilka ziarenek od jakiejś nadgorliwej robotnicy.
Po tych pierwszych tygodniach ostrożnej egzystencji, aktywność na arenie zaczęła gwałtownie wzrastać. P. megacephala zaczęły pokazywać swoje prawdziwe oblicze. Zapewne było to skutkiem całkowitego oswojenia się z nowym miejscem, jak i przyrostem liczebności. Arena nieustannie była wypełniona robotnicami przeczesującymi każdy kąt. Dziesiątki, setki. Sprzątanie na wybiegu stało się niemożliwe (wtedy jeszcze nie stosowałem fluonu, jedynie pokrywę). Mrówki bardzo sprawnie rekrutowały się do pokarmu tworząc niekiedy nawet trzy równoległe szlaki feromonowe, w rezultacie dając trzy kolumny robotnic. Co najbardziej ciekawe, i od razu rzucało się w oczy, mrówki tworzyły szlaki rekrutacyjne nie tylko do źródeł pokarmu, ale także do innych miejsc, ze znanych głównie im powodów. Jednym z takich przypadków są wyprawy do kratki wentylacyjnej z zamiarem zapewne przegryzienia się, albo do zatyczki w pokrywie mrowkoyadowej areny. Już na samym początku zauważyłem, że zadzieranie z nimi nie jest wskazane. Kiedyś uchyliłem lekko pokrywę wybiegu, przesuwając odrobinę, bodaj z zamiarem zabrania pustej tacki na miód. Na wierzchołku ściany była już robotnica, więc musiałem ją przepędzić szturchając, żeby móc z powrotem zasunąć pokrywę. Robotnica po kontakcie z moim palcem szybko zbiegła na dno areny, gdzie krzątały się oczywiście jej siostry. Po kilku sekundach (ledwo zdążyłem zasunąć wieko) zobaczyłem nacierającą kolumnę kilkudziesięciu zrekrutowanych mrówek, podążających dokładnie ścieżką wyznaczoną przez przepędzoną robotnicę, gotowych stawić mi czoło. Pokazuje to, jak bardzo zorganizowany jest ten gatunek, i że potrafi szybko reagować na sytuację. Oczywiście podobnego typu zajścia powtarzały się, więc nie był to przypadek, czy zbieg okoliczności. Sprawna rekrutacja, to ich drugie imię. Nie tylko z udziałem śladów zapachowych na podłożu. Na przykład, gdy robotnica znajdzie pokarm, to w pierwszej kolejności używa feromonów alarmowych, które wychwytywane są przez inne robotnice znajdujące sie na arenie. Działa to nawet z odległości kilku ładnych centymetrów, co przy dwumilimetrowym owadzie jest niezłym wynikiem. Robotnice znajdujące się w zasięgu natychmiast przybierają bardziej pionową postawę ciała, unoszą głowę i wyciągają w górę wyprostowane czułki, by po chwili energicznie biec w kierunku źródła alarmu.
Na tym etapie hodowli kolonia radziła sobie świetnie i bez przeszkód się rozwijała. Później dostawiłem trzecią probówkę. Potomstwa była dosłownie masa. Taki stan rzeczy nie miał jednak trwać długo. Pewnego dnia zważyłem królową biegającą po arenie. Poruszała się bardzo energicznie i nie zatrzymywała ani na chwilę. Grupa robotnic podążała za nią, a niektóre z nich próbowały ją zatrzymać. Pomyślałem wtedy, że może coś z nią nie tak i przyda się jej 'reset' w lodówce. Po czasowym schłodzeniu podrzuciłem królową pod probówkę. Robotnice znów ją otoczyły i zaczęły trzymać. Zareagowały agresywniej niż przedtem i ostatecznie uśmierciły. Wtedy jeszcze miałem prawo myśleć, że przyczyniłem się do jej śmierci, bo być może pozbawiłem królową wspólnego zapachu. Późniejsze wydarzenia nie pozostawiały już wątpliwości...
Ich ideały zostały zmienione, ich dusze skażone i przeszli na Ciemną Stronę. ― Mistrz Zhar Lestin
Niedługo po pierwszym incydencie, mrówki osaczyły i zabiły drugą królową, tym razem już w akrylu, do którego zostały przeprowadzone w międzyczasie. Trzecią królową spotkał taki sam los. Ewidentnie rozpoczęła się redukcja nadliczbowych królowych. Tak więc z sześciu pozostały trzy. Miałem nadzieję, że na tym się zakończy, i tak się wprawdzie stało, lecz pojawiła się druga przeszkoda. Przyrost praktycznie się zastopował. Z gór potomstwa, które zostały przeniesione z probówek wykluły się robotnice, znacznie zapełniając akryl. Jednak nowego potomstwa było jak na lekarstwo. Od czasu do czasu trafiło się kilka jajeczek, ale trudno było dopatrzeć się zachowania ciągłości jaja-larwy-poczwarki. Obecność jednego stadium rozwojowego, to brak innych. Taki stan utrzymywał się nieprzerwanie, aż robotnice pomału zaczęły się wykruszać, a gniazdo pustoszało. Trzeci problem był już nie do naprawienia - zdechła pierwsza z trzech królowych. Raczej z przyczyn naturalnych, a nie w wyniku eliminacji. Druga też niedługo zaczęła słabnąć i słaniać się na nogach. Pozostała ostatnia - jeszcze żwawa, choć przypuszczalnie jej dni również były policzone (urok odławianych kolonii gatunków inwazyjnych). Wtedy zapadła decyzja o wypuszczeniu mrówek na wolność, aby tam doczekały końca swych dni. Lepsza w moim odczuciu była dla nich śmierć wraz z nadejściem zimowych mrozów, niż powolne wymieranie całej kolonii, robotnica po robotnicy. Poza tym chciałem sprawdzić, jak sobie tam poradzą.
Kolonia została wypuszczona w spokojnym miejscu 13 września 2016, pod mocno osadzoną deską, gdzie dodatkowo wydrążyłem otwór w ziemi. Mrówki zaczęły chować się w zagłębieniu, jednocześnie duża ich część zaczęła patrolować spory obszar terenu. Około pół metra od nich znajdowało się gniazdo Myrmica. Tych samych, które jeszcze kilka dni temu szturmowały z powodzeniem gniazdo L. niger. Nieuniknionym był więc mały konflikt. Z jednej strony dopiero co rzucone na nieznany sobie teren P. megacephala, a z drugiej dość agresywne Myrmica, które nie znają Pheidole. Oczywiście na niekorzyść wścieklic przemawiał fakt, że są oportunistami, więc i niespecjalnie radzić sobie będą w otwartym konflikcie. Nie tak działa ten typ mrówek. Nie było jednak innego miejsca na osiedlenie kolonii. Rezultat tego spotkania był taki, że Myrmica potrafiły atakować osamotnione robotnice Pheidole, traktując je chyba bardziej jak zwykły łup, niż konkurencyjny gatunek mrówki. Pheidole nie atakowały każdej napotkanej robotnicy. Przynajmniej w niektórych obszarach, i potrafiły przechodzić obok zajęte przeczesywaniem terenu. Co nie znaczy, że obustronnych walk nie było. Pheidole w kilka minut po wypuszczeniu zaczęły znosić kolejne robotnice wścieklic. Następnie utworzyły szlak do ich gniazda, i tam rozgrywała się cała batalia. Robotnic Myrmica było dużo, ale w końcu schowały się w gnieździe. A Pheidole? W większości wróciły w okolice miejsca, gdzie zostały wypuszczone. W ciągu kilku następnych dni przeprowadziły się w inne miejsce, pod wylewkę betonową. Nadal pół metra od gniazda Myrmica, ale z drugiej strony. Nie wszczynały już konfliktów. A przynajmniej tego nie widziałem. Na bieżąco karmiłem je miodem i owadami. Nawet przy temperaturze 7°C można je było jeszcze zobaczyć. Na tym obserwacja tej kolonii zakończyła się.
Oprócz powyższej kolonii miałem jeszcze drugą - mniejszą, składającą się z dwóch królowych, ponad setki robotnic i potomstwa praktycznie tylko królewskiego. Jej historia wcale nie jest dłuższa, bo zakończyła się w podobnym czasie naturalną śmiercią obydwu królowych. Pierwotnym zamiarem było połączenie ich z kolonią większą, jednak mrówki okazały się niekompatybilne - wykazywały agresję wobec siebie. Być może winę za to ponosi probówka, która nie dość, że zawierała w sobie masę kamieni i błota, to jeszcze była mocno podtopiona. Być może mrówki utraciły tym sposobem zapach (zmył się, co u Pheidole przychodzi bardzo łatwo, patrząc po P. pallidula), albo pochodziły z konkurencyjnych kolonii. Pierwsze co postanowiłem zrobić, to przeprowadzka do czystej probówki. Z racji tego, że wszystko wewnątrz przylepione do wody i błota, trzeba było użyć konkretniejszej metody - przeprowadzka siłowa i ręczne odklejanie dobytku od wnętrza probówki. Kolonię wysypałem na małą arenę razem z częścią potomstwa. Próbówkę zabrałem i zacząłem realizować odklejanie ich dobytku, a następnie dawać na arenę. Szanse uratowania zalanego potomstwa pewnie były niewielkie, ale można było spróbować. Kolonia przeczesuje arenę, cześć robotnic skupia się na otaczaniu królowych, a inne spacerują po biurku, gdyż arena była otwarta. Nie widziałem potrzeby zamykania. Nie przerażają mnie mrówki biegające wolno. Doszło więc do zabawnej sytuacji. Pozostawiłem na moment Pheidole w takim stanie i odwróciłem się do Atta, żeby coś tam przy nich zrobić. Jakąś drobnostkę, która zajmie kilkanaście sekund. Skończyłem, odwracam się, a pół kolonii Pheidole (w tym jedna królowa) pomieszkuje już pod moją podkładką pod mysz. Imponująco szybko. Uniosłem więc podkładkę, a mrówki zabrały dobytek i pomaszerowały z powrotem na arenę. Oddałem im starą, ale już osuszona probówkę, do której szybko wróciły. Później przeprowadziłem do czystej. Wystarczyło, że była zaciemniona. Sekundy później już ją zajmowały. Potomstwo królewskie się zmarnowało, larw robotnic brak, więc pomyślałem, że pewnie zanim pojawi się nowa partia robotnic, to zostaną same królowe. Stało się jednak inaczej. Wystarczyło około półtorej miesiąca, a probówka zapełniła się górami potomstwa. Robotnic przybywało, ale w końcu pierwsza królowa zaczęła słabnąć, a później i druga.
W ramach podsumowania całej przygody z P. megacephala powiem, że cieszę się, że udało mi się je w końcu zdobyć. Może nie była to długa hodowla, ale mnie zadowala w zupełności. Nawet kolonia upchana po kilkunastu akrylach nie pokaże nic nowego na maleńkiej arenie. Aby móc podziwiać prawdziwy potencjał tego gatunku, potrzeba obserwacji w ich naturalnym środowisku.
======================================================
Robotnice.
Kolonia w probówkach dnia 1 maja 2016.
Kolonia w akrylu już bez potomstwa dnia 4 lipca 2016.
Przeprowadzka do gniazda akrylowego 1 maja 2016: [Wideo ]
Karmienie białkiem jeszcze niewielkiej kolonii: [Wideo ]
Kolonia w gnieździe akrylowym dnia 14 maja 2016: [Wideo]
Rekrutacja do kratki wentylacyjnej: [Wideo]
Rekrutacja do otworu w pokrywie areny: [Wideo]
Transport muchy: [Wideo]
Na szlaku zapachowym: [Wideo]
Furażerowanie: [Wideo]
Ucieczka z areny: [Wideo]
======================================================
[Chcę zadać pytanie]
